Ostatnie dni nie obfitowały w jakieś spektakularne i na tyle ciekawe wydarzenia, żeby o nich na bieżąco pisać. W niedzielę wybraliśmy się na rowerową wycieczkę po puszczy. Wykręciliśmy ponad 30 km. Monotonię wycieczki przerwała na Straż Graniczna, która nadjechawszy quadem na drodze leśnej zrównała się ze mną (jechałem w środku: Zosia przede mną, Ela za mną) i nakazała się zatrzymać. Oczywiście ja jako przykładny obywatel natychmiast wykonałem. Ela niestety zagapiła się na pogranicznika i wparowała mi w tył roweru. Zaglebiła mocno i o mało co nie rozwaliła kaskiem błotnika państwowego quada. Strażnik trochę się przestraszył,bo jakby nie patrzeć było w tym upadku trochę jego winy (powinien nas wyprzedzić i dać ze stosownej odległości znak do zatrzymania się). Ela się poturbowała i już chciał wzywać karetkę (przyjazd na trwałby pewnie z godzinę, biorąc pod uwagę że byliśmy w lesie kilometr w linii prostej od białoruskiej granicy), ale Ela dzielnie dała odpór tej propozycji. (W razie czego mam zawsze ze sobą podstawowe środki opatrunkowe). Ponieważ nie mieliśmy ze sobą dokumentów, spisali nas. Rutynowe działanie. Ostrzegli żeby nie wchodzić na PGD, bo za to grozi mandat 500zł od łebka- nawet od Klary, gdybym wjechał z nią w foteliku. W ramach zadośćuczynienia i rekompensaty przewiózł Zosię na quadzie. Zośka była wniebowzięta (co nie przeszkodziło jej później strzelić takiego "focha", że zapowiedziałem w ostrych słowach, że za rok z nią nigdzie na wakacje nie jadę).
"babskie" selfie w drodze do kapliczki św Eustachego
na państwowym quadzie
a to na leśnej drodze na pieszym szlaku w rezerwacie. Zarośnięta droga, pokrzywy i komary to przyczynek do Zośki focha
ale na Klarze nie robiło to większego wrażenia. O fochu nie było mowy
Foch w czystej formie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz