Ferie wciąż jeszcze trwają. Na drugi tydzień wziąłem urlop, żeby nieco zrekomensować utracony wyjazd do Tylicza. Wczoraj byliśmy z Zosią w Laskowej. Na czterogodzinny karnet zdążyliśmy zjechac 10 razy. Z 40 minutową przerwą na jedzenie. Nie dość, że wyciąg jedzie na górę długo, to jeszcze często się zatrzymywał lub spowalniał. Porażka! Warunki śniegowe dobre, ale silna mgła, ludzi niewielu. Zośka zjechała raz na czarnej trasie i to całkiem dobrze dała sobie na niej radę.
Dziś natomast wybraliśmy się do Jastrzębiej. Po przyjeździe na miejsce okazało się, że stok jest silnie oblodzony po nocnym opadzie deszczu. Właściciele dopiero zamierzali coś z tym zrobić. Nie czekaliśmy na ich działanie i pojechaliśmy na Jurasówkę. Tam zjechaliśmy po 15 razy. Ale co to za górą, z której kożna zjchać "na jednym wdechu".
Ela trochę źle się czuje. Niedobrze, oj, niedobrze. Musieliśmy odwołac turnus rehabilitacyjny Klary w Krakowie z powodu Klary kaszlu. W poniedziałek Ela poszła do lekarki i ta wysłuchała, że w płucach "wszystko śpiewa". Antybiotyk kazała wdrożyć, gdyby temperatura nie spadała po wdrożonej inhalacji. Póki co inhalujemy, a antybiotyk wykupiony czeka na rozwój wypadków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz