W poniedziałek ambitny plan sobie nakreśliłem na sobotę: a mianowicie pojedziemy na narty. Ela i ja. Klarę odstawimy do Ciotki, a Zośka zostanie w domu i ugotuje obiad. Plany zaczęły brać w łeb tak 30 sekund po wymyśleniu, gdyż okazało się że Ciotka wyjeżdża na jakieś firmowe spotkanie i pewnie w sobotę będzie odsypiać "głęboką integrację", a po za tym od poniedziałku wyjeżdża na ferie w góry. Plan B, czyli wyjazd samotny na narty autokarem z PTTK Azoty, wziął w łeb we środę, kiedy to wracając ze stacji PKP rowerem, wygrzmociłem się na lodzie i stukłem lewy nagdarstek tak, że nie mogę niczego mocniej ścisnąć. A jak wiadomo na nartach mocno ściska się kijki. A po za tym wciąż kaszlę (zwłaszcza jak mam styk z zimnym powietrzem) i jestem słaby jak zleżała gumka recepturka. No i generalnie KICHA.
Zośka była na trzydniowej wycieczce w Częstochowie. Klara w poniedziałek zwymiotowała tuż przed wyjściem na basen, no i z basenu nici. Ale we środę trafiło się okienko basenowe, w które wskoczyliśmy. Były jeszcze tzw "kulki", miało być kino, ale repertuar strasznie kiepski w tych naszych kinach
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz